niedziela, 1 marca 2015

I. Nie jest ważne kim jesteś tylko jaki jesteś.

Siarczysty mróz utrzymywał się na zewnątrz od rana, a tłumy ludzi ochoczo odwiedzały kawiarenkę, by ogrzać się przy filiżance ciepłej herbaty. Blondynka siedziała przy małym stoliku w samym kącie lokalu, a w dłoniach ulokowany był zielony kubek z gorącą czekoladą. Lekko zaróżowione policzki nadawały jej twarzy pełniejszych kształtów i idealnie komponowały się ze spierzchniętymi ustami. Po upiciu kilku łyków cieczy już nie były w tak złym stanie, lecz to nie było to czego oczekiwały. Oczekiwały pocałunku. Pocałunku pełnego miłości, ciepła oraz zapewnienia przez tę drugą osobę, że jest i będzie dobrze. Jednakże teraz mogła tylko o tym pomarzyć, bo osoba która mogła zapewnić jej szczęście odeszła. Nie wyjechała, nie zostawiła jej bez słowa, lecz po prostu zmarła. Od feralnego dnia wypadku minęło niespełna kilka dni, a dziewczyna codziennie przesiadywała na cmentarzu po kilka godzin. Jej życie ograniczało się do porannego wyjścia na zajęcia i popołudniowego spaceru na grób jej ukochanego. Zazwyczaj miała pod górkę, ale poczuła, że może być lepiej, kiedy w jej życiu pojawił się przystojny brunet. Do teraz pamięta ich pierwsze spotkanie w tej właśnie kawiarni i pierwszą nieśmiałą rozmowę. Wciąż ma przed oczyma jego piękny, szeroki uśmiech i słowa, które pięknie się układały, gdy wypowiadał dwa magiczne słowa pod jej adresem. Dłonie doskonale pamiętają jego ciało, włosy, którymi uwielbiała się bawić, a on zawsze je ogrzewał. Dzisiaj musi ogrzać je głupi kubek czekolady. Dziewczyna zamieszała łyżeczką ciepłą ciecz i ponownie zatopiła w niej swoje usta. Następnie spojrzała w duże okno i zobaczyła ludzi, którzy na siłę opatulali się małymi szalikami i pędzili do swoich domów. Do szczęśliwych domów z kochającą rodziną, której dziewczyna nie miała od małego. Ojciec zostawił jej matkę, gdy dowiedział się, że zdradziła go podczas pobytu w delegacji i wyprowadził się kilka kilometrów stąd. Nigdy nie miała z nim kontaktu i niespecjalnie ciągnęło ją do poznania mężczyzny. Matka zaś znalazła nowego ukochanego. Z pozoru miły, sympatyczny facet, ale jak wiadomo - pozory mylą. Rodzicielka dziewczyny stała się zupełnie taka sama, jak on. Mężczyzna stał się numerem jeden, więc to prawda, że miłość nas gubi.
- Przepraszam, mogę się dosiąść?
Usłyszała dość przyjemny męski głos, który sprawił, że musiała spojrzeć na tę osobę. Przed nią stał wysoki chłopak, w swetrze z jakimś napisem i czapką naciągniętą na głowę, a w dłoniach trzymał kubek znad którego unosiła się para.
- Jasne. - powiedziała cicho, rozglądając się po całym lokalu. Przy żadnym stoliku nie było ani skrawka miejsca, natomiast przy barze była metrowa kolejka zziębniętych ludzi. - Tłoczno tu. - skwitowała, a chłopak przytaknął i usiadł po jej lewej stronie. Zapadła cisza. Krępująca, lecz to normalne, że w towarzystwie nieznajomego tak jest.
- Taka ładna dziewczyna siedzi sama? - ciche pytanie padło z jego ust.
- Teraz już nie siedzi sama. - wzięła łyka przestygniętej czekolady.
- Jestem Johann. - wyciągnął chudą dłoń w jej stronę, a blondynka delikatnie ją uścisnęła.
- Carina.
- Carina.. Moja kuzynka się tak nazywa. - rzekł.
- I pewnie za nią przepadasz, bo jest przeurocza i chodzi w warkoczykach.
- Nienawidzę szczyla, bo ciągle łazi po mieszkaniu i słucha metalu.
- Ooo.. milutko. - skwitowała.
Pomiędzy dwójką zapanowała cisza. Cisza, która była już bardziej znośna niż przed kilkoma minutami. Wymieniali jedynie przypadkowe spojrzenia i popijali swoje napoje. Jedynie gwar wywołany rozmowami innych i cicha muzyczka pozwalały im nie zachowywać się, jak spięte staruszki w towarzystwie młodzieży.
- Mam nadzieję, że twój chłopak nie przyjdzie tutaj zaraz i nie obije mi twarzy. - zażartował po długiej ciszy.
- Spokojnie.. On nie przyjdzie..
- Pracuje?
- On... - dziewczyna posmutniała od razu na myśl o zmarłym ukochanym. W jej oczach stanęły łzy, dlatego zakryła twarz włosami i z zaciekawieniem zaczęła wpatrywać się w małą łyżeczkę.
- Heeeej, wszystko dobrze? - chłopak złapał kruchą dłoń dziewczyny. Przytaknęła kiwając głową, ale nie miała odwagi, by pokazać twarz na której widniało kilka małych łez. - Płaczesz? - zadał kolejne pytanie zaraz po tym, jak usłyszał pociąganie nosem przez dziewczynę.
- Nie.
- Przepraszam za tego chłopaka. - ton głosu zdecydowanie wbił się w fazę smutku, a jego oczy dokładnie lustrowały blondynkę, która ocierała twarz skrawkiem rękawa od czarnej bluzy. Spojrzała na niego ciemnymi, świecącymi się oczyma i oznajmiła, że nic się nie stało. Bo tak naprawdę nie stało się nic złego, tylko ona jeszcze nie potrafi zapanować nad emocjami, gdy słyszy małe wzmianki o zmarłym chłopaku. Był jej pierwszą prawdziwą miłością, a takich miłości nie zapomina się nigdy. One zostają na dnie serca i wracają z czasem. My ludzie musimy nauczyć się tylko współżyć z takimi akcjami, gdyż stracenie kontroli może kosztować nas dużo. A czasami aż za wiele. - Na pewno wszystko dobrze?
- Tak, Johann. Na pewno. - dziewczyna wysiliła się na słaby, lecz serdeczny uśmiech. - Przepraszam, że się rozkleiłam..
- Nie przepraszaj mnie za to, że wyraziłaś swoje uczucia. - kciukiem pogładził dłoń, którą nadal trzymał w uścisku. - Lepiej jest popłakać przy innych niż robić to samemu w czterech ścianach. Wtedy idzie zwariować, bo najgorzej się dołujemy.
- Wiesz coś o tym? - ukradkiem spojrzała na twarz Norwega.
- Poniekąd wiem, ale nie lubię o tym mówić.
- Czemu? Słyszałam, że dobrze jest pogadać z kimś obcym, bo wtedy jest lżej na duszy.
- Nie w moim przypadku. - zaśmiał się. Spojrzała na niego z podniesionymi brwiami, a myślami była przy tym, że może siedzi z nią syn samego prezydenta Ameryki albo pociotek Papieża.
- A jaki jest twój przypadek? Jesteś człowiekiem, jak wszyscy. Chyba, że pod tym sweterkiem masz zielone, obślizgłe cielsko, a twarz to tylko maska.
- Dzięki, że robisz ze mnie kosmitę! - udał oburzonego, a mina na jego twarzy wywołała śmiech u dziewczyny. Pierwszy raz od pogrzebu chłopaka na jej usta cisnął się śmiech. - Nie poznajesz mnie? To znaczy, kojarzysz mnie w ogóle?
- A jesteś kimś ważnym dla tego albo innego kraju?
- Powiedzmy, że w takim małym stopniu.
- Nie, Johann. Nie poznaję cię i nawet nie chce mi się bawić w zgadywanki. - powiedziała wprost. - Nie wyglądasz mi na żadnego kasiastego szejka, ani poszukiwanego gwałciciela.
- Jesteś pierwszą dziewczyną, która nie poznaje we mnie skoczka!
- Więc jesteś skoczkiem? - przymrużyła oczy, dokładnie obserwując jego zmieszaną twarz. - Nie interesują mnie skoki, ale jak widzę ty masz wysokie mniemanie o sobie i lubisz, jak każda leci na skoczkową buzie. - zauważyła.
- Ale...
- Johann, nie każda dziewczyna musi widzieć w tobie sportowca. Dla niektórych nie jest ważne kim jesteś tylko jaki jesteś.
- Mam to uznać za mały opiernicz? - odezwał się po chwili. Dziewczyna wzruszyła ramionami i wstała ze swojego miejsca, by potem ubrać ciepłą fioletową kurtkę i opatulić się szalikiem. Forfang obserwował jej każdy, nawet najdrobniejszy ruch i czekał na normalną odpowiedź. - Idziesz już?
- Ależ skąd. - zaprzeczyła z wyczuwalną ironią w głosie. - Ubieram się, bo się boje, że fanki pana skoczka ukradną mi kurtkę, której przez przypadek dotknął, gdy siadał.
- Jesteś na mnie zła?
- Nie toleruje zbyt pewnych siebie ludzi, Johann.
- Przecież ja..
- Miło było poznać. Cześć. - wyjęła z kieszeni kilka drobnych monet, które położyła przy pustym kubku i odeszła od chłopaka. Został sam i patrzył w miejsce, w którym przed chwilą jeszcze była. I wtedy jego głowę zaczęły gnębić myśli, że egoistycznie rozegrał przedstawienie się dziewczynie i karcił się najgorszymi słowami. Powoli dochodziło do niego, że wszystko stracone i nigdy więcej nie spotka owej blondynki, która wpadła mu w oko od razu, gdy ujrzał ją z drugiego końca kawiarenki. Wszystko minęło w chwili, gdy zobaczył na podłodze mały, czerwony portfelik. Portfelik, w którym były wszystkie dokumenty należące do dziewczyny. Uśmiechnąwszy się pod nosem, zapakował go do kieszeni w spodniach i zajął się dopijaniem swojego napoju.

Blondynka weszła do niedużego domku mieszczącego się na dość małej i gwarnej ulicy, po czym zdjęła obuwie, kurtkę i udała się do dużego pokoju. Jej matka oglądała powtórkę ulubionego serialu, a w międzyczasie stukała coś na klawiaturze swojego laptopa. Dziewczyna usiadła na fotelu, uprzednio witając się z ignorującą ją matką i starała zagłębić się w wątek brazylijskiej telenoweli, lecz za cholerę nie dało się tego zrozumieć.
- Gdy wróci Tobias będziemy musieli porozmawiać. - usłyszała.
- O czym?
W tym samym momencie usłyszały przekręcanie klucza w drzwiach, a potem rozniosły się słowa powitalne kierowane w stronę jej matki. Kobieta zamknęła laptopa i zostawiła dziewczynę samą, a ta skorzystała z okazji i przełączyła na inny, ciekawszy program. Akurat leciał ulubiony program paradokumentalny, którego fanem był jej ukochany. W głowie narodziły się wspomnienia związane z tym, jak leżał u niej na kolanach i chował pilota w spodnie, by tylko mu nie przełączyła.
- Dobrze, że jesteś. - ojczym podszedł do odbiornika i wyłączył go poprzez naciśnięcie na nim małego guzika. - Musimy porozmawiać, Carina.
- Coś źle zrobiłam?
- Nie. - powiedzieli chórkiem. - Jestem w trzecim miesiącu ciąży. - słowa matki wywołały u niej mieszane uczucia. Miała ochotę rzucić się jej na szyję i pogratulować, lecz to nie było takie proste do zrobienia. Sama nie pamiętała, kiedy ostatni raz przytuliła się do swojej matki i usłyszała od niej kilka miłych słów.
- Musisz się wyprowadzić. - głos Tobiasa sprowadził ją spowrotem na ziemię. - Dom jest mały, a dziecko będzie potrzebowało pokoju.
- Do rozwiązania jest jeszcze sporo czasu, więc czemu już dziś mi o tym mówicie?
- Syn Tobiasa wraca na stałe do kraju i nie ma się gdzie podziać, więc przez kilka miesięcy pomieszka z nami. - blondynka kręciła z niedowierzaniem głową, gdy wszystkie raniące słowa padały z ust matki. Kobieta nie liczyła się z uczuciami córki i kontynuowała monolog, w którym oznajmiła cały plan na życie. Na życie bez niej. W jednej chwili poczuła, że spieprzyło się wszystko, co tylko możliwe. Nigdy nie spodziewałaby się, że własna matka potraktuje ją jak starą niepotrzebną i zagracającą przestrzeń rzecz. -... masz dwa tygodnie na wyprowadzenie się. - dodała pani Laura.
- Całe moje oszczędności ulokowałam na zorganizowanie pogrzebu, więc skąd mam wziąć pieniądze na wyjęcie choćby jednego pokoju?
- Nie wiemy, Carina.
- Masz dwa tygodnie i ani dnia dłużej. - Tobias dobitnie uświadomił dziewczynę i wziąwszy pod rękę narzeczoną, wyszedł z pomieszczenia. Carina skuliła się na fotelu, wylewając z oczu potok słonych łez. Bo najgorsza w życiu człowieka nie jest bezradność, lecz samotność. Samotność, którą mamy nie z własnego wyboru, lecz z wyboru innych ludzi..
*****

Od autorki:
Wena poniosła mnie w norweskie klimaty i nie mogłam zwlekać z zaczęciem tego bloga! Mam nadzieję, że nie zawaliłam i rozdział wyszedł mi choć w małym stopniu dobrze.. :)
Czytasz = komentujesz.
Nawet zwykły komentarz "może być" wesprze mnie w pisaniu! :)


10 komentarzy:

  1. Co za matka? Ja się pytam co to za matka?
    Zostawiać dziecko na pastwę losu? Masakra.
    Czekam na kolejny rozdział z niecierpliwością.

    OdpowiedzUsuń
  2. Coś czuję, że znajomość Cariny i Johanna powoli zacznie się rozkręcać :p
    Natomiast jej matka.. Przecież to jej własna córka, więc jak ona może się tak zachowywać?
    Czekam na kolejny :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Cóż mogę rzecz, urzekł mnie ten wstęp.
    Carinie naprawdę współczuję..śmierć bliskiej osoby jest okropna. Do zachowania matki nie mam słów..Coś czuję że nasz kochany Johann coś tutaj namiesza ( mam nadzieję, że pozytywnie) ;)

    http://never-look-back-opowiadanie.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  4. Genialny początek ^^
    Współczuję Carinie i nawet nie potrafię sobie wyobrazić tego, co musi przeżywać... Co to w ogóle za matka??? Przecież ta kobieta ma lód zamiast serca... Ale Johann chyba pozytywnie namiesza w życiu naszej bohaterki :)
    Buziaki :**

    OdpowiedzUsuń
  5. Oj Johann. Ty debilu. Nie każdy musi wiedzieć że jesteś jakże doskonałym skoczkiem :D xD Dobrze że dziewczyna przynajmniej portfel zostawiła bo mógłbyś ją cmoknąć xD Na samym wstępie mówię że nienawidzę Tobiasa. Takie ładne imie a taki wredny człowiek. I ta jej matka. Jak można zrobić coś takiego własnej córce?! Jestem ciekawa jak się dalej potoczą ich losy. Pozdrawiam i weny :* :) I jakbyś mnie mogła informować o nowych rozdziałach u mnie na blogu byłabym.wdzięczna.:*

    OdpowiedzUsuń
  6. Co za matka... ciekawe, gdzie teraz bedzie mieszkala Carina. A co do watku z Johannem, to ciekawe, kiedy sie jeszcze spotkaja. Przeciez musi jej oddac portfel. Pozdrawiam i do nastepnego! :) a tak na marginesie zapraszam na moj blog, dopiero sie rozkrecam, ale chce poznac czyjas opinie. Bylabym baaardzo wdzieczna za jakikolwiek komentarz http://lykke-til-tande.blogspot.com/ :))

    OdpowiedzUsuń
  7. Super :* zapraszam też do mnie http://nikogonieszukam.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  8. O Bożenko, jaką wredną, uh, osobą trzeba być, by wyganiać z domu własną córkę? Ja tego nie pojmuję i nawet nie mam zamiaru próbować tego zrozumieć. Brak okejki dla pany mamy.
    Ale za to okejka dla Johanna. Polubiłam go i mam nadzieję, że jego drogi jeszcze nie raz skrzyżują się z drogami Cariny ;)
    Pozdrawiam!

    // pata-w-gapa.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  9. Obiecałam, a zatem się zjawiam :)
    Johann to takie urocze stworzenie, że aż sam się uśmiech ciśnie na usta. Mam nadzieję, że będzie go tu jak najwięcej <3 No i czekam na pana bohatera numer 2 tj Tandego :D
    Ale żeby wyganiać własną córkę, żeby cudze syn mógł zamieszkać w domu? No przepraszam bardzo, ale jestem na nie.
    Zostaję i się stąd nie ruszam już :D
    Buźki :)

    OdpowiedzUsuń
  10. To jest boskie! ♥♥
    Ojeej, juz kocham to opowiadanie :)
    Intryguje mnie postac Laury, zeby tak zachowywac sie wobec wlasnej corki!
    Ciekawa jestem tez watku Forfanga no i Daniela. Podbilas moje serce, ja ich uwielbiam! Wiec zostaje tu, kochana! ;*
    Zycze Ci duzo weny. I do nastepnego ;*

    OdpowiedzUsuń