~Carina~
Miłe jest uczucie, gdy wiesz dla kogo żyjesz i po co to robisz. Gdy druga osoba zapewnia cię codziennie o swoich uczuciach, gdy wysyła miliony słodkich esemesów, gdy dzwoni tylko po to, by usłyszeć twój głos. Jeszcze milej jest żyć ze świadomością, że ta osoba kocha tylko nas i gdy zapewnia, że jest się dla niej najważniejszym, to to jest prawdą. Jednakże słodkie do przesadności życie może trwać w nieskończoność tylko w bajkach Walta Disneya. Tylko tam książę kocha swoją księżniczkę, nie zdradza jej, nie oszukuje i żyją sobie za pieprzonymi siedmioma górami, lasami i rzekami. Carina siedziała właśnie na parapecie i patrzyła w oświetlone przez księżyc niebo. Łzy na jej policzkach błyszczały od jego przeraźliwego blasku. Starała się układać wszystkie myśli i ogarniać uczucia jakie teraz władały jej ciałem. Była to złość, zawód, ból, wszystkiego po trochu. Dziewczyna wciąż nie mogła uwierzyć w to, że została zdradzona, że była oszukiwana. I choć nie miała pewności, że wszystkie te przypadki wskazywały na jej ukochanego, to gdzieś w głębi duszy czuła, że to właśnie o niego chodzi. Świadomość, że załamała ją jego śmierć, gdy ten karmił ją kłamstwami bolała jeszcze bardziej.
Drzwi otworzyły się z lekkim skrzypieniem i stanął w nich blondyn. Nieśmiało wszedł do środka, a całe światło wpadające z korytarza do ciemnego pokoju natychmiast zgasło i znów wszystko stało się takie puste, smutne, ciemne. Popatrzyła na niego załzawionymi oczyma. Podszedł bliżej, a następnie podał jej kubek ciepłej herbaty, którą dla niej przygotował chwilę wcześniej. Bez słowa przysiadł się obok niej, gdy zrobiła dla niego miejsce na parapecie.
- Skąd go znałeś? - zapytała cichym, dość słabym głosem.
Wypuścił z ust powietrze, zacisnął pięści na kolanach i schylił głowę.
- Kumpel polecił mi go, bo nie był drogi. Sprowadzał takie dragi na jakie tylko miało się ochotę, a przy okazji brał za to śmieszną kasę. - wyznał. - Na początku kupiłem trochę, żeby lepiej nam było bawić się na sztywnych bankietach, potem wciągnęło nas jak cholera i chcieliśmy więcej, a dla Martina nie było to problemem..
- Dużo o nim wiedziałeś?
- Jakoś specjalnie się nie zakumplowaliśmy. Nasze relacje ograniczały się do tego, że on miał towar i go przywoził, a ja płaciłem, coś tam pogadaliśmy i tyle.
- Wiedziałeś?
- O czym?
- Wiedziałeś, że był moim chłopakiem? - przeniosła smutne spojrzenie na blondyna.
Pokręcił głową.
- Nie miałem pojęcia, że taki koleś jak on może mieć taką dziewczynę.. - powiedział. - Był ćpunem z prawdziwego zdarzenia, czasami wyglądał jakby wstał z grobu. - dodał. - Zresztą szybko umarł i każdy myślał, że to od prochów.
- Był chory. Rak trzustki. - odpowiedziała. - Sądzisz, że marnowałby resztki zdrowia dla brania jakiegoś świństwa? On nie chciał umierać, nie skracałby swojego życia narkotykami.. - z jej oczu znów wypłynęło kilka słonawych łez. Otarła je skrawkiem rękawa od swetra po czym ujęła w dłonie ciepły kubek i napiła się łyka ciepłej herbaty z miodem i cytryną.
- Johann opowiadał mi co nieco o tobie, gdy cię poznał, wspominał imię twojego chłopaka, ale za nic w świecie nie przyszłoby mi na myśl, że to on... Gdybym wiedział...
- To co? Wyrwałbyś go z grobu? Powiedział mi o wszystkim, by mnie dobić jeszcze bardziej? - przerwała mu.
- Zrobiłbym wszystko, byś się nie dowiedziała o tym w taki sposób. - odpowiedział. - Dowiedziałaś się o tym z tej kartki, prawda? - skinęła głową.
- Mieliście się spotkać w przeddzień jego śmierci. - skwitowała. - Po co?
- Mieliśmy pogadać o tym, że kończę z jego usługami. Chciałem się wyrwać z tego gówna i przy okazji wyrwać też chłopaków. - powiedział.
- Spotkaliście się?
- Nie. - zaprzeczył. - Trener zgarnął mnie na dodatkowy trening i napisałem mu, że przełożymy to na następny dzień.. Tylko, że...
- Umarł. - dokończyła.
- Przepraszam cię. - popatrzył na nią błyszczącymi oczyma. - Przepraszam... - wyszeptał, zsuwając się z parapetu po czym powoli ruszył w kierunku drzwi.
Carina bez namysłu wypowiedziała jego imię, na co się odwrócił. W blasku księżyca dostrzegła kilka łez na jego policzkach. Podeszła więc do niego, stanęła na przeciwko i kciukiem otarła słone krople. Stali tak przez chwile patrząc się na siebie. Ona z zapłakaną twarzą, po której wciąż płynęło kilka mokrych stróżek. On ze świecącymi oczyma i lekko wilgotnymi policzkami. Można by rzecz, że wyglądali niczym para dzieciaków z tandetnego serialu. Chłopak po chwili mocno ją do siebie przytulił, ucałował w czubek głowy. Niepewnie objęła go dłońmi w talii i wtuliła w jego tors. Czuła się bezpiecznie, dobrze i miała świadomość, że wyrzuty sumienia już nie są na miejscu. Dlatego po chwili wspięła się na palcach i musnęła jego zaróżowione, ciepłe wargi..
~Johann~
- Johannku, ciocia przyszła! - krzyknął wesoło blondyn, który dopiero co wszedł na salę.
- Przepraszam pana, ale trwa obchód, więc proszę wyjść na korytarz. - pielęgniarka mierząca ciśnienie szatynowi przerwała swoją czynność i podeszła do Andersa. Na twarzy chłopaka pojawił się firmowy, zalotny uśmieszek. - To nie wesele. Tu zaproszeń nie ma, wypad. - wskazała na duże drzwi. Jęknął, kładąc na stołek siatkę z zakupami i opuścił grzecznie salę. - Dziwnych ma pan znajomych, naprawdę. - stwierdziła.
- Mówi pani o nim, czy o tym, co dziś po południu opłakiwał śmierć kota? - zapytał.
- Jeden i drugi jest wybrykiem natury. - zaśmiała się. - Ale dobrze, że pan ma klaunów w swoim towarzystwie. To czasem odpręża i oddala od problemów. - kobieta po podaniu zastrzyka chłopakowi spakowała wszystkie rzeczy na tacę.
- Wiadomo coś?
- Nie, ale proszę być dobrej myśli. - puściła mu oczko i wyszła.
Obciągnął rękawy koszuli po czym nasunął kołdrę do połowy brzucha i przetarł dłonią oczy. Tak bardzo chciał i wierzył w to, że może będzie dobrze, ale z każdą chwilą powoli tracił pewność.
- Ale laska! - wrzask Fannisa sprowadził go na ziemię. Zerknął jednym okiem na wchodzącego przyjaciela i westchnął. - Jak nałykam się karmy dla kota tak jak ty to też będą mnie takie cizie obsługiwać? - wskazał kciukiem na przechodzącą na korytarzu daną pielęgniarkę i usiadł wygodnie na stołku.
- Próbuj. - mruknął.
- Coś ty taki ścięty, jak jajko śniadaniowe trenera? - zapytał rozpakowując na stolik sok i kilka owoców. - Banany ci kupiłem. - powiedział. - Tylko do jedzenia, broń Boże do innych użytków. - poruszał zabawnie brwiami.
- Jaki ty głupi jesteś, Fannemel. - jęknął po raz kolejny dnia dzisiejszego.
- Dość tych komplementów, bo się zarumienię! - przyłożył dłoń do policzka i zrobił minę w stylu Marylin Monroe. - Jak serducho? - zapytał.
- Nijak. - mruknął. - Przynieś mi lepiej jakieś katalogi z trumnami, bo nie chcę być pochowany w byle czym.
- W dupie ci się od tego paracetamolu poprzewracało, wiesz? - spiorunował go wzrokiem. - Jak będziemy cię chować to w jakimś odjazdowym naczyniu, a nie w trumnie! Chcesz się udusić? - zaśmiał się. - A tak serio...
- A tak serio to jesteś debilem i stąd wyjdź. - warknął Forfang.
- Wyluzuj trochę, bo jak się pogniewam to kto ci będzie tyłek chronił przed trenerem?
- W tym życiu się już raczej z nim nie spotkam. - odpowiedział.
- A ja coś w kościach czuję, że spotkasz. - ponownie poruszał brwiami. - Stary, trzeba mieć nadzieję, że będzie dobrze! A ty leżysz na tym łóżku, jak fasolka, gapisz się na ten brudny sufit i głupiejesz!
- Jasne. - skwitował. - Głupieje od kilku dni w szpitalu, a niżeli od kilku lat spędzonych z tobą. - uśmiechnął się ironicznie.
- Po prostu mam wrażenie, że nie ma w tobie tamtego Johanna. - bronił się.
- No popatrz ty się, wyszedł ze mnie i uciekł w cholerę.
- Gdybym mieszkał w tobie to zrobiłbym to samo. - powiedział. - Optymizmu człowieku! Gdybym był jasnowidzem to przewidziałbym ci kiedy wejdzie doktorek i powie....
- Mamy dla pana dobre nowiny! - w sali rozniósł się głos starszego mężczyzny. Johann spojrzał na niego z zaciekawieniem, a także początkującym w nim szczęściem. Anders zaś podrapał się po głowie, zrobił jakąś zamyśloną minę i pstryknął palcami.
- Tak, właśnie to bym ci powiedział. - powiedział. - Ej, ale... Cholera, jestem wróżbitą!
- Czy mógłby pan wyjść? Chcę porozmawiać z pacjentem. - lekarz zwrócił się do rozentuzjazmowanego Fannemela. - Czas odwiedzin skończył się dwie sekundy temu. - popatrzył na zegarek.
- Dobra, dobra! Słuchaj doktorka, a ja do Daniela skoczę, ktoś musi mu powiedzieć. - krzyknął i tyle go widzieli.
Johann usiadł po turecku na łóżku, zerknął na mężczyznę. Słuchał go niczym małe dziecko swojego dziadka, gdy opowiada o swojej młodości. Był szczęśliwy, bo to oznaczało, że dostał od losu nową szansę. A tej szansy nie mógł zmarnować i przysiągł sobie, że gdy wszystko będzie dobrze, on będzie starał się pokochać Carinę swoim nowym sercem...
~Carina~
Było około siedemnastej, gdy w całym domu aż dudniło do szaleńczego walenia w drzwi. Oderwała wzrok od składającego swój telefon Daniela i spojrzała na owe drzwi. Wymieniła znaczące spojrzenie z blondynem, który wzruszył ramionami, więc wstała i udała się otworzyć.
- Daniel, no ile można... - zaciął się Fannemel i wypowiedział nieme wow. - Macie może jeszcze z jeden wolny pokój? Mieszkania szukam. - zlustrował od góry do dołu blondynkę i przestąpił próg mieszkania. Dziewczyna zaśmiała się pod nosem i zamknęła drzwi, zaś chłopak zdjął kurtkę i udał się do salonu. - Cześć blondyna, co tam słychać? Stare baby nie chcą zdychać? - rzucił się na kanapę obok niego.
- Jak zwykle zabawny. - stwierdził. - Czego chcesz? Pieniędzy? Nie mam.
- No dobra, ja wiem, że zawsze przychodzę do ciebie, jak trzeba mi pieniędzy na to i owo... Ale dzisiaj dobre wieści niosę!
Blondynka usiadła na swoim wcześniejszym miejscu i spojrzała na zwisającego głową w dół Fannemela. Przez myśl przeszło jej, czy ten chłopak kiedykolwiek przestał się cieszyć z byle czego i udawać głupka.
- Alex daje nam wolne? - zapytał Tande.
- Pudło.
- Znalazłeś sobie dziewczynę? - tym razem zapytała Carina.
- Jeśli masz na myśli siebie to tak. - puścił jej oczko. - Zgadujecie dalej?
- Nie. - powiedzieli chórem.
- Jest serce dla Johanna. - powiedział.
Na twarzy blondyna pojawił się szeroki uśmiech i przemknął po niej jakiś cień ulgi. Carina zaś skupiła wzrok na niemym punkcie w szklanym stoliku. Cholernie się cieszyła, była to jedna z najlepszych wiadomości w ostatnim czasie.
Dźwięk jej telefonu sprawił, że wyrwała się z zamyślenia. Odebrała, nie patrząc na wyświetlacz. Przez chwilę w słuchawce panowała cisza, ale po chwili usłyszała zapłakany głos swojej matki.
- Tobias nie żyje...
Od autorki:
Chyba za bardzo Was rozpieszczam tym szybkim dodawaniem rozdziałów, ale co tam! Łapcie szczęśliwą (chyba) 10, a ja życzę miłego czytania!
PS. czy u Was też zapowiada się zimowa Wielkanoc? ;o
Wesołych Świąt życzę wszystkim ;*
Wiesz, dla mnie to ty możesz te rozdziały dodawać i kilka razy dziennie *.* Oczywiście, że szczęśliwą, bo i serce dla Johanna i Fanni mistrz <3 No kurcze właśnie u mnie nie zapowiada się zimowa Wielkanoc... 5 km dalej tak, ale u mnie nie (jak zwykle ...)
OdpowiedzUsuńTobias... Chodzi o tego 'brata' Cariny, no nie? :P Zaćpał się czy coś... Jeszcze z dwojga złego okarze się, że to przez Martina... A ten cały Martin to nie był szczery... Masakra... Carcia nic nie wiedziała, oszukiwał ją, no współczuję dziewczynie :/ Ja nadal jestem za nią i Hohannem, także Danielowi mówię STOP! I masz mi nie uśmiercać wcale Forfiego, tylko pogodzić z rodziną ;p Swoją srogą ciekawe, czy wiedzą, że jest chory (i ma humorki jak baba...) A do Fannisia- no comment! :"D Wszystkie laski mu się podobają :D Dziś mi Candqq wysłala sklejkę ze zdjęciami Fannemela na ławkach i teraz się śmiejemy, że Fanniś zalicza laski...yyy...ławki to znaczy... XD Albo w ogóle dzisiaj mam skoczne odpały, ale no nie ważne xD Jest świeynie, czekam na tak samo szybciutki następny ;)
Pozdrawiam :**
Ps.: Wesołych Świąt, smacznego jajka i wielkiej motywacji :*
Współczuję Carinie... Ja na jej miejscu wpadłabym w niezłą depresję... Chłopacy są cudowni, szczególnie Fannis ;) Uwielbiam go ^^ Mam nadzieję, że z Johannem będzie wszystko w porządku. Jak Tobias... nie żyje? O.o
OdpowiedzUsuńU mnie też dzisiaj biało ;) Szkoda, że w nie te święta, co trzeba ;)
Buziaki :**
No i smacznego jajka ^^
Biedna Carina. dlaczego ona musi mieć tak ciężko w życiu? Ona tak bardzo kochała Martina, a on ją bezczelnie oszukiwał. To najgorsze, co może być. A Fanni? Rozbraja mnie swoimi tekstami :D "Johannku, ciocia przyszła!", "W dupie ci się od tego paracetamolu poprzewracało" hahah, nie no, nie mogę wyrobić :D
OdpowiedzUsuńCieszę się, że Johann otrzymał od losu drugą szanse.
Do następnego i wesołych świąt kochana!
Dotarłam, wreszcie dotarłam i mogę skomentować...
OdpowiedzUsuńRozwalają mnie teksty w twoim opowiadaniu, które doceniam! Fannemel taki żartowniś xD Carina i Johann ahhhh... Czekam na następny! Wesołych Świąt. <3
PS. Zacznę pisać bloga w trakcie świąt, jakbyś wpadła byłoby miło ;)
Kurczę, jak na razie to w kwestii poczucia humoru Daniel był moim absolutnym idolem. Ale teraz Fanni... normalnie system jest jego! Jakbym chciała zacytować jego genialne kwestie, to musiałabym skopiować wszystkie. Świetnie, świetnie i jeszcze raz świetnie!
OdpowiedzUsuńHej, a może to serce to od Tobiasa będzie? Chociaż nie wiem czy tak można. Ale kto wie?
I przyrzekam, uśmiercisz Johanna, to przyjdę i wydrapię oczy, a potem jeszcze uduszę, żeby było śmieszniej. Więc miej się na baczności!
Pozdrawiam i oczywiście wesołych życzę <3
PS Co byś powiedziała na trochę ironicznego humoru? Bo jeżeli tak, to może miałabyś ochotę zaznajomić się z moją nową historią? Rozdziały póki co czekają na dodanie, ale ten czas zbliża się wielkimi krokami, więc... Jak sądzisz?
http://how-to-become-a-champion.blogspot.com/